wtorek, 31 maja 2016

ALEKSANDRA BĄCZEK

Uniwersytet Warmińsko-Mazurski, Olsztyn, Polska

Słowiański Mordor, „hardkorowy wschód”. Ziemowita Szczerka gra z konwencją non-fiction (Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian)


Key words: gonzo journalism, non-fiction writing, polish literature, Ukraine, Ziemowit Szczerek
Słowa klucze: gonzo, literatura polska, non-fiction, Ukraina, Ziemowit Szczerek

            Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian to samodzielny debiut Ziemowita Szczerka[1] – dziennikarza współpracującego m.in. z portalem Interia.pl, dwumiesięcznikiem „Nowa Europa Wschodnia”, tygodnikiem „Polityka” i krakowską korporacją Ha!Art, autora dwóch powieści (Rzeczpospolita Zwycięska. Alternatywna historia Polski oraz Siódemka), zbioru reportaży Tatuaż z tryzubem oraz współautora opowiadań Paczka Radomskich (napisanych wraz z Marcinem Kępą).
Przyjdzie Mordor… to czternaście tekstów traktujących o podróżach Polaków na Ukrainę. Chociaż decyzja o wydaniu książki w serii prozatorskiej wydawała się wyraźną sugestią, że mamy do czynienia z literacką fikcją (podobne były zresztą deklaracje samego Szczerka[2]), z blurbów autorstwa Andrija Bondara i Sławomira Shutego wynikało, iż winniśmy traktować ją jako „orzeźwiający i szokujący reportaż”, który „wkroczył w nowy świeższy etap”. Mordor był określany mianem „beletryzowanego reportażu”, odnajdywano w nim także nawiązania do powieści drogi[3] czy współczesnych narracji podróżniczych. W niniejszym artykule interesować będzie mnie zwłaszcza – zasygnalizowana przez autora – „gra z konwencją non-fiction”, która w tekście przejawia się przede wszystkim w zastosowaniu stylu gonzo journalism.

Zderzenia Polaka z Ukrainą, czyli rzecz o auto- i heterostereotypach
Narratora Mordoru, Łukasza Ponczyńskiego, poznajemy, gdy wspomina jak po raz pierwszy – ku wyraźnemu zdziwieniu pogranicznika – przekroczył granicę polsko-ukraińską. Konfrontacja z otaczającą go, nowopoznaną rzeczywistością automatycznie okazuje się okazją do potwierdzenia stereotypów.

Gapiłem się ukradkiem na ruskich bojczików w czarnych spodniach i mokasynach. Pierwszy raz zobaczyłem ich w naturalnym środowisku. Bojcziki emanowali bandyckim spokojem, ale widać było, że wystarczy sekunda, jeden impuls, pół impulsu, by dostali kobry. Czułem to [podkreślenie A. B.].[4];
Kierowca miał przedramiona całe w zielonych tatuażach. Był tam jakiś rekin, jakaś syrena. Patrzyłem, czy ma Lenina, ale nie miał[5].

Łukasz szybko dochodzi do wniosku, że trafił „na teren historii alternatywnej własnego kraju[6]”. Sama „polskość” jest mocno akcentowana w ukraińskiej przestrzeni, a sposób jej manifestowania ma przede wszystkim podkreślać pozycję nadrzędną względem „ukraińskości”. We Lwowie na przykład bez trudu można odróżnić grupy przyjezdnych („prawdziwych”) i lokalnych Polaków. Ci pierwsi narzekają na zniszczenia i rozpamiętują decyzje terytorialne sprzed kilkudziesięciu lat. Mentalnie ciągle tkwią w geopolitycznym porządku kresowej Rzeczpospolitej – na Ukrainę przyjeżdżają jako przedstawiciele kraju-pomostu łączącego Wschód i Zachód Europy. Drudzy skupiają się przede wszystkim na tym, w jaki sposób na umiejętnym nawiązywaniu do owego mitu i jego emocjonalnym ożywianiu zarobić. Przecież:

Wystarczyło, że podszedł taki lwowski Polak, zanucił W dzień deszczowy i ponury, „czujci si jak u siebi w domu, bo to i wasze miasto, ta joj”, a już Polacy z Polski cali byli we łzach, już byli rozklejeni cali, rozjechani, jakby ich samochód potrącił, już chlipali, już im z nosa leciało, już się za portfele łapali, mapki kupowali, przewodniki, mieszkania wynajmowali.

Polaków należy utwierdzać w przekonaniu, że na Ukrainie są zawsze oczekiwanymi gośćmi, z których bierze się przykład i którym się zazdrości. Nawet dzieci mają świadomość, że owo poczucie wyższości należy wzmacniać, odnosząc się do uproszczonych schematów: wystarczy powiedzieć cokolwiek łamaną polszczyzną, posłużyć się oczywistą opozycją dobry Polak – zły Ukrainiec i obowiązkowo nawiązać do religii. Świat przedstawiony u Szczerka pełen jest karykaturalnych odwołań – to celowe przerysowanie z jednej strony jeszcze bardziej trywializuje narracje tożsamościowe oparte na micie wielkości, z drugiej, pokazuje podłoże ukraińskich heterostereotypów, zgodnie z którymi Polaków definiuje się przede wszystkim poprzez ich stosunek do katolicyzmu oraz nieskrywanej niechęci do „Ruskich”.
Wydaje się, że pokolenie Łukasza i jego współtowarzyszy z dystansem odnosi się do kwestii geopolitycznych, a przywoływaną z sentymentem ideę Rzeczypospolitej od morza do morza mogłoby – za Andrzejem Stasiukiem – nazwać „cudownie durną fikcją[7]”. Symbole ich podróży to w końcu rozcieńczony kwasem chlebowym balsam Wigor, „dżintonik” i regularnie zażywane substancje psychodeliczne.

Zamiast benzedryny mieliśmy balsam Wigor. Zamiast wiejskiej Ameryki i Meksyku lat 50. – mieliśmy Ukrainę. Ale chodziło o to samo. Braliśmy plecaki i jechaliśmy w drogę. Nie czytaliśmy Kerouaca, bo nie dało się tego czytać. Tyle tam było pulsujących w każdą stronę, skłębionych bebechów. No i też dlatego, że było nam trochę głupio, bo nam, w przeciwieństwie do Kerouaca, o nic nie chodziło[8].

W kultowej powieści Jacka Kerouaca W drodze[9] przemierzanie Stanów Zjednoczonych było realizacją manifestu pokolenia bitników, demonstracją sprzeciwu wobec dominującej postawy konformistycznej. U Szczerka podróż rzekomo stanowi cel sam w sobie i ma przede wszystkim walor poznawczy[10].

Plan był taki: przyjeżdżamy na Ukrainę, zaopatrujemy się w staf, jaramy i kręcimy się bez specjalnego celu po kraju. W tamtym czasie więcej niespecjalnie było nam potrzeba. Dojedziemy na Krym – fajnie. Pojedziemy do Donbasu – też fajnie. Do Hulajpola – jeszcze fajniej. Wsjo rawno i powiewa[11].

Pod pozorem spontanicznego poznawania Ukrainy – podróżowaniem śladami Brunona Schulza, upijaniem się na zmianę w modnych knajpach, podrzędnych barach i na ulicach, wizytą na plantacji marihuany na Cmentarzu Łyczakowskim, przemieszczaniem rozpadającymi się samochodami – w istocie kryje się poszukiwanie „ruskości”. Przy czym nie jest to, rzecz jasna, „ruskość” rozpatrywana w kategoriach więzi religijnych czy kulturowych, a rozumiana w sensie stricte narodowym. W Mordorze traktuje się ją jako stały element „posowieckiej egzotyki”, ale przede wszystkim uznaje za synonim „peryferyjności” występujący w opozycji do „polskości” i nadający jej tym samym centralny status. Przekonanie o przepaści cywilizacyjnej dzielącej „dziki Wschód” od Europy Zachodniej, do której Polska bezsprzecznie przynależy, to fundament myślenia o ukraińskiej przestrzeni. Wszystko, co mogłoby ów stereotyp przełamać traktowane jest jako jednostkowe i, w gruncie rzeczy, nierzeczywiste.

„Gonzo na temat gonzo”. Gra z konwencją non-fiction
Przy okazji relacji z kolejnej podróży dowiadujemy się, że Łukasz jest dziennikarzem jednego z krakowskich portali internetowych i utrzymuje się z pisania tekstów w duchu gonzo journalism – techniki narracyjnej po raz pierwszy użytej przez Huntera Stocktona Thompsona[12] w powieści Lęk i odraza w Las Vegas[13], polegającej na pisaniu w sposób subiektywny, z użyciem języka potocznego i swobodnym łączeniu faktów z fikcją literacką, w której elementem spajającym jest postać narratora (najczęściej znajdującego się pod wpływem substancji odurzających), będącego jednocześnie głównym uczestnikiem opisywanych wydarzeń[14]. Gonzo bezpośrednio wywodzi się z nurtu Nowego Dziennikarstwa powstałego na przełomie lat 60. i 70. XX wieku jako wyraz sprzeciwu wobec manipulacji medialnych dopuszczanych w imię promowania narodowego etosu „amerykańskiego snu”.

Wystarczyło bym napisał kilka tekstów na temat Ukrainy utrzymanych w tonie gonzo – a już miałem zlecenia. Epatowałem w tych tekstach ukraińskim rozdupczeniem i rozwłóczeniem. Musiało być brudno, mocno, okrutnie. Taka jest istota gonzo. W gonzo jest gorzała, są szlugi, są dragi, są panienki. Są wulgaryzmy. Tak pisałem i było dobrze[15].

Łukasz decyduje się na pisanie tekstów gonzo ze względów finansowych i otwarcie przyznaje, że służą mu one do umacniania stereotypów. Przedstawiając ukraińskie jako „ruskie”, chaotyczne, przypadkowe, gorsze i zepsute spełnia oczekiwania internautów, którzy „klikają i czytają”, bo taki sposób prezentacji wschodniego sąsiada jest potwierdzeniem istniejącego fantazmatu. Rzeczywistość zniekształcona na potrzeby gonzo pozwala wyidealizować własny autostereotyp („u nas tak przecież nie jest”) i umocnić tym samym negatywny heterostereotyp dotyczący Ukraińców.
Nawiązania do Thompsona oraz stosowanej przez niego techniki narracyjnej wielokrotnie pojawiają się obok innych intertekstualnych odniesień[16]. Szczerek odwołuje się nie tylko do powieści Lęk i odraza w Las Vegas, ale i nakręconego na jej podstawie filmu pod tym samym tytułem[17] jeszcze zanim postanawia wyjaśnić, czym jest gonzo. Deklaracja Łukasza, nawet jeśli nie rozwiewa wątpliwości dotyczących przynależności genologicznej Mordoru, pozwala dostrzec, że „reporterskość” tekstu Szczerka jest swego rodzaju imitacją[18]. Mordor to nie tyle reportaż w stylu gonzo, co raczej – przytaczając określenie samego Szczerka – „gonzo na temat gonzo”. Informacja o tej celowej stylizacji wpływa na zmianę warunków opisanej przez Michała Głowińskiego umowy między autorem a czytelnikiem, zgodnie z którą wybór określonego gatunku (a co za tym idzie, podporządkowanie się jego regułom) determinuje „charakter występującej w nim prawdy[19]”. W klasycznym reportażu autentyczność świata przedstawionego oraz doświadczenie samego reportera zaświadczającego swoją obecnością o prawdziwości opisywanych zdarzeń, należałoby uznać za kwestie kluczowe. Świadomość, że mamy do czynienia z gonzo, a oprócz tego znamy okoliczności jego powstawania, znacznie przesuwa tę granicę.
Łukasz posługuje się pseudonimem Paweł Poncki, ponieważ nie chce „publikować tych bzdur pod własnym nazwiskiem[20]”. To niewątpliwie kolejne nawiązanie do Lęku i odrazy w Las Vegas, gdzie narratorem jest niejaki Raoul Duke – alter ego Thompsona[21], ale i próba odcięcia się od nierzetelności, z którą Ponczyński-dziennikarz nie chce być kojarzony. Paweł pisze „łże-reportaże”, co od razu przywodzi na myśl skojarzenie z „łże-dziennikiem” („dziennikiem fałszywym”) Tadeusza Konwickiego Kalendarz i klepsydra. W opinii Małgorzaty Czermińskiej już samo posługiwanie się przez autora Małej Apokalipsy takim określeniem „potwierdza dokumentarny, a nie fikcjonalny charakter jego tekstu”. Nie da się bowiem sfałszować czegoś, co nie jest prawdziwe[22]. Łukasz przyznaje:

Ściemniałem więc w swoich artykułach na potęgę i wymyślałem historie tak hardkorowe, że się w pale nie mieści. Robiłem z Ukrainy bajzel na kółkach, piekło à la Kusturica, w którym wszystko może się zdarzyć i się zdarza. Dziki, dziki wschód.

            Subiektywizacja narracji i łączenie rzeczywistości fikcjonalnej z niefikcjonalną faktycznie jest esencją gonzo. „Ściemnianie” służy przede wszystkim ubarwieniu tekstu, co pomaga z kolei wygenerować satysfakcjonującą reklamodawców liczbę wyświetleń. Łukasz utrzymuje, że jeździ na Ukrainę pod pretekstem poszukiwania tematów. Jeśli jednak przyjąć, że w styl pisania, który preferuje poniekąd wpisane jest fałszowanie rzeczywistości (z pewnością sprzyja temu chociażby stan umysłu narratora), hipotetycznie dopuszczalne byłoby niedotrzymanie jego podstawowego założenia – obecności autora w centrum wydarzeń. Nawet jeśli zdarzyłoby się, że cotygodniowa „porcja ukraińskiego mięsa” byłaby inspirowana wymyśloną, a nie rzeczywistą podróżą, czytelnicy nie mieliby żadnej możliwości weryfikacji. W tym kontekście pytanie o sens wyjazdów na Wschód wydaje się zagadnieniem kluczowym.
Każde zejście do tytułowego Mordoru – tolkienowskiej siedziby Saurona, będącej u Szczerka metaforą najbardziej oddalonej od nowoczesności wschodniej Ukrainy – jest dla Ponczyńskiego okazją do przyjrzenia się samemu sobie i próbą odpowiedzi na pytanie, dlaczego ciągle tam wraca. Wnioski, do jakich dochodzi, niewiele mają wspólnego z wyobrażeniami „klikających i czytających”.

Zaczynało mi się nawet podobać to bezformie. W Polsce go nienawidziłem. Tutaj nie miałem wyjścia. Zawsze podejrzewałem, że podróż na poradziecki wschód to podróż w głąb tego, czego nienawidzimy we własnym kraju. I że to jest właśnie główny powód, dla którego Polacy tu przyjeżdżają. Bo to podróż w Schadenfreude, podróż, w którą jedzie się po to, by było do czego wracać. Bo tu jest w zasadzie to samo, co u nas, tylko w większym natężeniu. Gratowisko tego wszystkiego, co próbujemy wyrzucić od siebie. Zawsze to podejrzewałem, choć napisać to mógł tylko dziennikarz piszący gonzo. Bo inaczej by go ukrzyżowano[23].

W dyskusjach o kształtowaniu się ukraińskiej tożsamości nieustannie powraca chwytliwa medialnie formuła o Ukrainie rozerwanej „między Wschodem a Zachodem”. O ile wpływy Zachodu, bez większych wątpliwości, utożsamiane są ze Starym Kontynentem, kwestia wschodniego dziedzictwa wydaje się o wiele bardziej skomplikowana. Wyraźna jest (zwłaszcza po, określanych mianem rewolucji, zrywach społecznych z 2004 oraz przełomu 2013 i 2014 roku) tendencja do podkreślania związków Ukrainy z Zachodem albo przynajmniej przytaczania argumentów przemawiających za tym, że nie jest ona bardziej „wschodnia” niż „zachodnia”[24].
Wariant ucieczki od Wschodu najpełniej bodaj realizuje w Mordorze  Taras Kabat – syn lwowskiego Polaka i pół-Polki, pół-Ukrainki, mimo, że świadomie wybierający ukraińską tożsamość, akceptujący wyłącznie jej zachodni (reprezentowany przez Galicję wyróżniającą się w przestrzeni postsowieckiej) pierwiastek. Odrzucenie Europy Wschodniej to de facto próba odizolowania się również od słowiańskości, która funkcjonuje u Szczerka jako kategoria przedawniona, będąca określonym wariantem dziedzictwa zachodniego[25] . Sama chęć zamanifestowania przynależności do Okcydentu przybiera w Mordorze groteskowy charakter. Zachód jest tu repliką – przestrzenią nieudolnie zagospodarowaną, chaotyczną, pełną nadmiaru, patologicznego zbieractwa.
Ukraina nie ma formy, i jako twór pozbawiony kształtu, idealnie nadaje się do tego, by stworzyć ją raz jeszcze na własnych warunkach, z wykorzystaniem stereotypowych wyobrażeń i narodowych mitów – to właśnie dlatego doskonale odnajdują się tam przyjeżdżający Polacy (niektórzy za wypad na „hardkorowy wschód” gotowi są niemało zapłacić). Bezład podkreśla, w ich mniemaniu, diametralne różnice w rozwoju obydwu krajów, a ukraińskie niedookreślenie pozwala bardzo wyraźnie dostrzec, że Polsce, dzięki „środkowoeuropejskiemu doświadczeniu”, dołączeniu do europejskich struktur i konsekwentnemu przejmowaniu wzorców zachodnich, przypadła szczególna rola w regionie. Ukraina ciągle nie funkcjonuje w polskiej świadomości zbiorowej jako suwerenne XXI-wieczne państwo – pełni raczej zastaną rolę „gorszego brata”, który powinien być wdzięczy, że ma swojego ambasadora w Europie. Na polską narrację o Wschodzie nadal wpływ mają przedawnione, geopolityczne mity – pobrzmiewa w niej echo porządku Rzeczpospolitej Obojga Narodów oraz przekonanie, że ukraiński Zachód „przeważnie był ubrany w polski kontusz[26]”. Subiektywne, czytane dla rozrywki gonzo okazuje się doskonałą formą kamuflażu i umożliwia dokonanie dekonstrukcji pojęć takich jak „tożsamość”, „słowiańskość” czy „peryferyjność”. Polska obsesja na punkcie akcentowania ukraińskiej niższości połączona z próbami odgrodzenia się (przynajmniej w sensie mentalnym) przed wschodnim sąsiadem to w istocie ucieczka przed tym, co dobrze znane. Ukraina jest Innym, od którego za wszelką cenę chcemy się odróżniać, a jednocześnie Innym zatrważająco do nas podobnym. Jego obecność obnaża istnienie – opisanego przez Jana Sowę – polskiego postkolonialnego syndromu peryferyjnego[27], czyli nieumiejętności samookreślenia się wynikającej z narastających na przestrzeni wieków narodowych kompleksów.
Gra z konwencją non-fiction pozwoliła także uwypuklić aspekt medialny narracji o Wschodzie – recepcja ukraińskiego sąsiada w dużej mierze uzależniona jest wszak od środków masowego przekazu. Podzielona na Wschód i Zachód Ukraina okazuje się tak samo medialna, jak umyślne deformowanie na potrzeby artykułów ukraińskiej przestrzeni. Poncki wpisuje się w machinę promującą powtórzenia i karmiącą się uprzedzeniami. Nie ma tu mowy o realizacji dziennikarskiej misji – gonzo to znakomicie sprzedający się produkt, za jakość którego nikt ponosi się odpowiedzialności. Jednocześnie jednak charakteryzująca styl Thompsona duża dowolność umożliwia podjęcie wyzwania w sferze języka. Szczerek, poza tym, że drwi z absurdalnych narracji tożsamościowych, urojonego poczucia wyższości i hipokryzji – mieszając literaturę z dziennikarstwem i zacierając granice między faktami a zmyśleniem – podejmuje także próbę ponownego opisania Wschodu.

Summary: „Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian” written by Ziemowit Szczerek is a gonzo-style story about journeys to the peripheries which, after the fall of the Soviet Union, apparently have „lost their shape”. The Ukrainian reality, instead of confirming the main image of the “hardcore west” and the peripheral identity, denudes them.  The illusoriness of these observations in turn becomes a great excuse to analyze the Poles’ attitude towards the Ukrainians, and, above all, towards themselves. When deciding to play with the non-fiction convention, Szczerek deals with the mythologized narration of the borderland Poland and with the auto-stereotype based on it. Gonzo, rooted in New Journalism, which is essentially about  purposeful subjectivization of the narration, mixing fiction with the truth, and blurring the boundary between journalism and literature, makes it possible to forget about the existing way of talking about the Eastern Europe and to deconstruct such notions as “identity”, “Slavic character” and “peripheral”.

Bibliografia:
Adamczewska I., Wariacje na temat pewnego paktu. O dziennikarstwie gonzo, „Czytanie Literatury” 2014, nr 3, s. 187-204.
Bauer Z., Dziennikarstwo „gonzo”: epizod czy trwały trend w dziennikarstwie?, [w:] Dziennikarstwo a literatura w XX i XXI wieku, K. Wolny-Zmorzyński, W. Furman, J. Snopek (red.), Poltext, Warszawa 2011.
Betlij O., Druga szansa Europy Wschodniej, przeł. A. Wylegała, „Res Publica Nowa” 2008, nr 192, s. 126-136.
Czermińska M., Rok z Konwickim, rok z Miłoszem, „Teksty Drugie” 1995, nr 5, s. 126-133.
Fiałkowski T., Nasza powieść drogi, „Magazyn Literacki Książki w Tygodniku” 2013, nr 11-12 s. 12 (dodatek do „Tygodnika Powszechnego 49/2013).
Głowiński M., O powieści w pierwszej osobie, [w:] tegoż, Prace wybrane, t. 2, Narracje literackie i nieliterackie, Universitas, Kraków 1997.
Głowiński M., Powieść i prawda, [w:] tegoż, Prace wybrane, t. 2, Narracje literackie i nieliterackie, Universitas, Kraków 1997, s. 19-38.
„Granice to tylko layout”. Z Ziemowitem Szczerkiem rozmawia Jan Bińczycki, „Ha!Art” 2013, nr 41, s. 74-77.
Hnatiuk O., Pożegnanie z imperium. Ukraińskie dyskusje o tożsamości, UMCS, Lublin 2003.
Hrycak J., Ukraina między Wschodem a Zachodem: znany temat w inny sposób, tłum. I. Chruślińska, Z. Iwanowa, A. Wylegała, [w:] tegoż, Nowa Ukraina. Nowe interpretacje, Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego, Wrocław 2009, s. 199-219.
Jakowenko N., Druga strona lustra. Z historii wyobrażeń i idei na Ukrainie XVI-XVIII wieku, tłum. K. Kotyńska, Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2010.
Kerouac J., W drodze, tłum. A. Kołyszko, Iskry, Warszawa 2007.
Lysiak-Rudnytsky I., Ukraine between East and West, [w:] tegoż, Essays in Modern Ukrainian History, Edmonton 1987, s. 1-9.
„Obnażanie kompleksów i mitów”. Z Ziemowitem Szczerkiem rozmawia Sebastian Frąckiewicz: http://lubimyczytac.pl/aktualnosci/3060/obnazanie-kompleksow-i-mitow [dostęp: 1.03.2016].
Riabczuk M., Dwie Ukrainy, tłum. M. Dyhas, E. Gołąb-Nowakowska, K. Kotyńska, W. Stanisławski, I. Werestiuk, W. Witkwicki, Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego, Wrocław 2005.
Sowa J., Fantomowe ciało króla. Peryferyjne zmagania z nowoczesną formą, Universitas, Kraków 2011.
Stasiuk A., Jadąc do Babadag, Czarne, Wołowiec 2008.
Szczerek Z., Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian, Korporacja Ha!Art, Kraków 2013.
Szczerek Z., Zestaw składników mielonki z Huntera S. Thompsona, doktora nauk dziennikarskich, „Ha!art” 2013, nr 41, s. 56-59.
Szydłowska J., O pożytkach z podglądania marginesu, czyli po co centrom peryferie. Egzotyzacja świata w prozie reportażowej Ziemowita Szczerka (Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian), [w:] Centra-Peryferie w literaturze polskiej XX i XXI wieku, W. Browarny, E. Rybicka, D. Lisak-Gębala (red.), Universitas, Kraków 2015, s. 375-387.
Ševčenko I., Ukraina między Wschodem a Zachodem, tłum. A. Vincent, Warszawa 1996.
Thompson H.S., Lęk i odraza w Las Vegas. Szaleńcza podróż do serca „amerykańskiego snu”, tłum. M. Wróbel, M., Potulny, Niebieska Studnia, Warszawa 2008.
Ukraina. Przewodnik Krytyki Politycznej. Z Jarosławem Hrycakiem rozmawia Iza Chruślińska, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Gdańsk-Warszawa 2009.




[1] Za książkę tę otrzymał Paszport POLITYKI, był także nominowany do Literackiej Nagrody NIKE.
[2] „To nie moja wina, że ludzie odbierają Przyjdzie Mordor… jako literaturę faktu” – przekonywał w rozmowie z Sebastianem Frąckiewiczem. http://lubimyczytac.pl/aktualnosci/3060/obnazanie-kompleksow-i-mitow [dostęp: 1.03.2016].
[3] T. Fiałkowski, Nasza powieść drogi, „Magazyn Literacki Książki w Tygodniku” 2013, nr 11-12 s. 12 (dodatek do „Tygodnika Powszechnego” 49/2013).
[4] Z. Szczerek, Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian, Kraków 2014, s. 8.
[5] Tamże, s. 9.
[6] Tamże, s. 10.
[7] A. Stasiuk, Jadąc do Babadag, Wołowiec 2008, s. 42.
[8] Z. Szczerek, Przyjdzie Mordor…, s. 41.
[9] J. Kerouac, W drodze, przeł. A Kołyszko, Warszawa 2007.
[10] Warto podkreślić, że jest to perspektywa bliska niektórym reporterom. Do formuły „liczy się droga (w innym wariancie: podróż – przyp. A. B.), a nie jej cel” powraca w swoich książkach (przywoływany zresztą w Mordorze) Jacek Hugo-Bader.
[11] Z. Szczerek, Przyjdzie Mordor…, s. 59.
[12] Sam Szczerek polemizował z tym twierdzeniem w poświęconym gonzo numerze tematycznym „Ha!Artu”: Hunter Thompson nie stworzył gonzo, tylko je nazwał. A jeśli już „stworzył”, to na tej samej zasadzie, na jakiej Amerykanie „stworzyli” pizzę: paragonzo istniało już wcześniej, byli przecież bitnicy, był Jarosław Haszek z jego łże-dziennikarskimi opowieściami z pieszych wędrówek po Cekanii, była choćby europejska powieść łotrzykowska – ale tak samo, jak Amerykanie sprzedali światu na nowo włoski placek z serem, grzybami i od święta mięsem,  tak Hunter przepakował i opchnął ostro subiektywny, zawadiacki opis rzeczywistości. No i chwyciło, bo opis taki jest efektowny i stawia kawę na ławę. Jest cool. W czasach Huntera było to dokładnie to, czego oczekiwało pokolenie. (Z. Szczerek, Zestaw składników mielonki z Huntera S. Thompsona, doktora nauk dziennikarskich, „Ha!art” 2013, nr 41, s. 59).
[13] H.S. Thompson, Lęk i odraza w Las Vegas. Szaleńcza podróż do serca „amerykańskiego snu”, tłum. M. Wróbel, M. Potulny, Warszawa 2008.
[14] Więcej o powstaniu gonzo zob. m.in. Z. Bauer, Dziennikarstwo „gonzo”: epizod czy trwały trend w dziennikarstwie?, [w:] Dziennikarstwo a literatura w XX i XXI wieku, K. Wolny-Zmorzyński, W. Furman, J. Snopek (red.), Warszawa 2011, s. 81-93; I. Adamczewska, Wariacje na temat pewnego paktu. O dziennikarstwie gonzo, „Czytanie Literatury” 2014, nr 3, s. 187-204.
[15] Z. Szczerek, Przyjdzie Mordor…, s. 99.
[16] Więcej o intertekstualności w Mordorze: Zob. J. Szydłowska, O pożytkach z podglądania marginesu, czyli po co centrom peryferie. Egzotyzacja świata w prozie reportażowej Ziemowita Szczerka (Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian), [w:] Centra-peryferie w literaturze polskiej XX i XXI wieku, W. Browarny, E. Rybicka, D. Lisak-Gębała (red.), Kraków 2015, s. 378-380.
[17] Polski dystrybutor zdecydował się na tytuł Las Vegas Parano (‘1998, reż. Terry Gilliam). W filmie w rolę Duke’a wcielił się Johnny Depp, prywatnie przyjaciel Huntera S. Thompsona.
[18] Wydaje się, że mamy tu do czynienia z realizacją założeń mimetyzmu formalnego, zdefiniowanego przez Michała Głowińskiego jako „naśladowanie środkami danej formy innych form wypowiedzi”. (M. Głowiński, O powieści w pierwszej osobie, [w:] tegoż, Prace wybrane, t. 2, Narracje literackie i nieliterackie, Kraków 1997, s. 57).
[19] M. Głowiński, Powieść i prawda, [w:] tegoż, Prace wybrane, t. 2, Narracje literackie i nieliterackie, Kraków 1997, s. 26.
[20] Z. Szczerek, Przyjdzie Mordor…, s. 99.
[21] Sama powieść ukazała się pierwotnie w dwóch częściach w magazynie „Rolling Stone” pod tym właśnie pseudonimem. Thompson podpisywał w ten sposób również niektóre swoje artykuły prasowe.
[22] Zob. M. Czermińska, Rok z Konwickim, rok z Miłoszem, „Teksty Drugie” 1995, nr 5, s. 127.
[23] Z. Szczerek, Przyjdzie Mordor…, s. 114.
[24] Problematykę pomijania w dyskursie wpływu czynnika wschodniego na kształtowanie się ukraińskiej tożsamości poruszali m.in. Natalia Jakowenko, Jarosław Hrycak czy Olena Betlij. Kwestia podziału na proeuropejski Zachód (którego symbolem jest Lwów) i prorosyjski Wschód (reprezentowany przez „sowiecki Donieck”) oraz uproszczenia wynikające z posługiwania się tym ściśle geograficznym rozróżnieniem zostały omówione przez Mykołę Riabczuka w, wielokrotnie analizowanej, ale i  krytykowanej, metaforycznej koncepcji „dwóch Ukrain”. Z uwagi na fakt, że ta konkretna kwestia nie jest zasadniczym tematem niniejszego artykułu pozwolę sobie wymienić kilka tytułów, które wydają mi się najbardziej inspirujące w dyskusji, zastrzegając, że nie jest to w żadnym razie lista zamknięta. Zob. m.in. O. Betlij, Druga szansa Europy Wschodniej, tłum. A. Wylegała, „Res Publica Nowa” 2008, nr 192, s. 126-136; J. Hrycak, Ukraina między Wschodem a Zachodem: znany temat w inny sposób, tłum. I. Chruślińska, Z. Iwanowa, A. Wylegała, [w:] tegoż, Nowa Ukraina. Nowe interpretacje, Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego, Wrocław 2009, s. 199-219; N. Jakowenko, Druga strona lustra. Z historii wyobrażeń i idei na Ukrainie XVI-XVIII wieku, tłum. K. Kotyńska, Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2010; I. Lysiak-Rudnytsky, Ukraine between East and West, [w:] tegoż, Essays in Modern Ukrainian History, Edmonton 1987, s. 1-9; M. Riabczuk, Dwie Ukrainy, tłum. M. Dyhas, E. Gołąb-Nowakowska, K. Kotyńska, W. Stanisławski, I. Werestiuk, W. Witkwicki, Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego, Wrocław 2005; Ukraina. Przewodnik Krytyki Politycznej. Z Jarosławem Hrycakiem rozmawia Iza Chruślińska, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Gdańsk 2009. 
[25] Tak o pojęciu „słowiańskości” wypowiadał się Szczerek w rozmowie z Janem Bińczyckim: Bo słowiańskość to jest skansen. Uciekamy od naszej słowiańskości na Zachód, aż się kurzy, i to od zawsze. Bo my jesteśmy z peryferiów zachodniej cywilizacji. To nie słowiańskość wybudowała katedry, tworzyła Oświecenie. (…) Słowiańskość istnieje, ale nie jest naszą przyszłością. To przeszłość. („Granice to tylko layout”. Z Ziemowitem Szczerkiem rozmawia Jan Bińczycki, „Ha!Art” 2013, nr 41, s. 76).
[26] I. Ševčenko, Ukraina między Wschodem a Zachodem, tłum. A. Vincent, OBTA, Warszawa 1996, s. 10.
[27] Zob. J. Sowa, Fantomowe ciało króla. Peryferyjne zmagania z nowoczesną formą, Kraków 2011, s. 17-18, 30-31. 

4 komentarze:

  1. Czy skoro "Przyjdzie Mordor i nas zje" można traktować jako "niby" reportaż i obnażenie dowartościowania się Polaka, który fałszuje Wschód, żeby tego Wschodu nie zauważyć u siebie, to czy podobny inwariant myślenia można odnaleźć w "Siódemce"? Również swoistej grze z konwencją reportażu z podobnym bohaterem głównym, który obnaża "plastikowe" dążenie do Zachodu i potransformacyjną ruinę.
    Zastanawiam się na ile, w oczach osoby, która zajmuje się twórczością Szczerka, można zestawić obie książki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aleksandra Bączek9 czerwca 2016 20:21

      Panie Mateuszu,

      jak najbardziej (chociaż nie nazwałabym "Siódemki" reportażem, pozostając raczej przy określeniu "powieść drogi").
      Paweł Żmiejewicz, główny bohater, jest redaktorem portalu internetowego Światpol.pl i – podobnie jak Poncki – „podkręca” opisywaną rzeczywistość, aby zadowolić reklamodawców („Najlepiej schodzi, oczywiście, apokalipsa, zagłada, koniec świata ze szczególnym uwzględnieniem Polski (…), wiadomo, żrą wszelkie asteroidy pędzące na Polskę, wszystkie żrą zarazy, żrą Godzille, Mars napada, żre, wirusy, Putiny – żrą”).

      Żmejewicz nazywa Siódemkę swoją ojczyzną. Droga biegnie wszak przez środek Polski, jest osią krajowego Centrum – to wokół niej organizuje się polską przestrzeń. Przynależy do niej m.in. siedem osobliwych Cudów Siódemki (graffiti przedstawiające wiktorię wiedeńską, kopia zamku w Książu Wielkim z restauracją i domem weselnym, nocny widok na Miechów, przysłaniający „wszechobecną slumsozę”, stacja benzynowa, „na której dystrybutory mówią do tankującego ludzkim głosem” czy restauracja polsko-grecka mieszcząca się w tym samym budynku, co dworek sarmacki). Mamy też, będącą w ciągłej rozbudowie, Polską Golgotę z aleją świętych pełną pomników oraz wizerunków polityków i celebrytów symbolizujących siedem grzechów głównych.

      Polska w „Siódemce” nieustannie mierzy się z demonami przeszłości (nie bez przyczyny nazwy kolejnych rozdziałów to imiona takie jak: Asmodeusz, Mamon, Lucyfer, Szatan, Belzebub). Próbuje rozliczać się zarówno ze swoją historią, jak i niedookreśloną przestrzenią, ale czyni to w sposób nieudolny. Szczerek przygląda się tym razem nie ukraińskiemu, a polskiemu bezformiu. Wnioski są podobne: Polacy nie mają podstaw do sytuowania siebie w wymarzonym Centrum Europy. Ich przestrzeń do złudzenia przypomina tę, którą na wzór zachodni próbowali organizować Ukraińcy w „Mordorze” – dominuje w niej niezdarne powielanie, zakrywanie tego, co zniszczone. „Siódemka” to także literacka wariacja na temat narodowych mitów, próba pokazania, że każdą z opowieści o domniemanej wielkości można skierować w dowolną stronę i wyciągać odmienne wnioski.
      Polska w swoim pędzie za Centrum, zapomina (czy może: robi wszystko, by zapomnieć) o własnych peryferiach. „(…) Polacy udają, że u nich nie ma przestrzeni publicznej, że jeśli coś – to Wilanów i Łazienki, Kazimierz i Sandomierz, i to tylko w centrum”. Dla Cudów Siódemki i bezformia zwyczajnie brakuje miejsca. A to one właśnie, konstatuje Szczerek, są esencją polskości, od której nie ma ucieczki (sam Paweł chowa się przed Polską… w Krakowie). Być może zapomina się o niej na chwilę przy okazji wyjazdów podobnych do tych opisanych w „Mordorze”, ale – podobnie jak tam – bardzo szybko dochodzi do wniosku, że nie sposób się od niej uwolnić.

      Usuń
  2. Dziękuję Pani za ciekawy i bardzo dla mnie inspirujący artykuł. Myślę, że Szczerek ma dużo wspólnego z czeskim pisarzem Jáchymem Topolem, którego tekst Supermarket bohaterów radzieckich czyli Jak wędrowaliśmy do  Stasiuka (próba kroniki) również mógłby być zaklasyfikowany do gatunku gonzo. Strategia gonzo journalismu wydaje mi się ulubioną strategią postmodernistycznego narratora, który zawsze gra ze swoim czytelnikiem (jak Pani pisze „gonzo na temat gonzo”). Łukasz z Mordoru jest w pewnym stopniu bohaterem tricksterskim, typowym dla wspólczesnej kultury (zob. mój tekst Ten, który rzuca cień zbiorowy). Taki narrator/bohater pokazuje nam to, co ukrywa się pod widzianym i to najcześciej przez prowokację, graną głupotę, ekscentryczność albo kłamstwo, które są twórcze i ułatwiają mu krytykę społczeństwa. Gonzo jest bardzo podobny do Trickstera-outsidera, może troche blazna. Jak mówi narrator w Przyjdzie Mordor i nas zje: „Zawsze to podejrzewałem, choć napisać to mógł tylko dziennikarz piszący gonzo. Bo inaczej by go ukrzyżowano“.
    Moje pytanie jest, czy można interpretować Siódemkę jako powieść inicjacyjną? Jeśli Szczerek tworzy nowy mit społczeństwa Wschodu i Zachodu (podobnie jak Jáchym Topol, naprzyklad w Siostrze, która też jest powieścią drogi, gdzie kluczowym tematem jest inicjacja głównego bohatera), to może jednak jego gonzo-strategię można znaleźć tak u narratora, jak u kolejnych bohaterów powieści?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aleksandra Bączek15 czerwca 2016 00:51

      Szanowna Pani,

      w „Siódemce” nie mamy szansy zaobserwować Żmejewicza, który dojrzewa, ponieważ akcja trwa zaledwie kilkanaście godzin. Nietypowym narratorem okazuje się jednak lalka – przyjaciel Pawła z dzieciństwa i jego „bliźniak” („Teraz, gdy o nim rozmyślałeś, wydawało ci się, że wymyśliłeś mu osobowość tylko po to, by zrzucać na niego wszystkie swoje dziecięce porażki. Bo to Belfegor był zawsze odpowiedzialny, Paweł, to w niego ładowałeś każdą własną cechę, która ci się nie podobała, i potem, gdy coś spieprzyłeś, to sam przed sobą udawałeś, że to nie ty, że to Belfegor cię do tego namówił, Belfegor podpuścił, że Belfegor wszystkiemu winien, że za wszystkim on stoi, twój mały prywatny Doctor Evil, paskudny kawałek ciebie”). Belfegor uosabia wszystko to, czego Paweł nie w sobie nie akceptuje. I chociaż Żmejewicz zdążył przez lata o nim zapomnieć, zupełnie przypadkiem odnajduje go ponownie po kilkunastu latach. To z Belfegorem na tylnym siedzeniu pokonuje ostatni odcinek trasy (a więc jest to dla niego w pewnym sensie kontynuacja procesu dorastania); wtedy też musi skonfrontować się z tym, co uświadomił sobie podczas podróży, a z czego do tej pory być może zdawał sobie sprawę wyłącznie intuicyjnie.

      Jeśli chodzi o mit Wschodu i Zachodu, Szczerek pisze o nim przede wszystkim w kontekście budowania narracji tożsamościowych, które mogą być dowolnie interpretowane i przekłamywane.

      Przemierzanie Siódemki przybliża Pawła do sedna polskości, ale warto podkreślić, że są to miejsca, które dobrze zna, zatem nie możemy raczej mówić o inicjacji. Wszechobecny chaos, nadmierna mitologizacja, budowanie wokół niej tożsamości, kolejne rozmowy o Polsce z osobami przypadkowo spotkanymi na trasie, niespodziewana wojna z Rosją, która w końcu wybucha, uwalniając najgłębiej skrywane polskie lęki, powodują, że Żmejewicz chce się wydostać „poza wojnę, poza Polskę, poza polskość”, ale ucieczka okazuje się niemożliwa. Ten brak możliwości oderwania się pobrzmiewa zwłaszcza w dość osobliwym zakończeniu „Siódemki” (którego chyba nie powinnam tutaj zdradzać, a które nie pozostawia wątpliwości co do tego, że o żadnym „kolejnym etapie”, jak ma to miejsce w przypadku powieści inicjacyjnej, nie może być mowy).

      Usuń